Może niegłupim pomysłem na koniec roku będzie opisanie stanu, w jakim znajdują się obecnie nasz kraj i nasza polityka.

Zacznijmy pokrótce od spraw międzynarodowych – w Unii Europejskiej mamy do czynienia z renacjonalizacją polityki. W ramach tego procesu Francja i (zwłaszcza) Niemcy narzucają swoją wolę większości państw UE. Przed trzema tygodniami ( w czasie polskiej prezydencji) dokonał się podział Europy na dwa kierunki – właśnie kierunki, a nie prędkości. Większość państw podporządkowała się duopolowi Paryża i Berlina – Polska gorąco do tego wszystkich namawiała, stając się heroldem nowego porządku (niczego zresztą w zamian nie otrzymując). Co więcej – okazało się, że za zaszczyt obserwowania tego, jak inni będą podejmować za nas decyzje, polski premier zadeklarował wpłatę nieokreślonej ilości miliardów euro na pożyczkę dla MFW. Za realizację „polityki piastowskiej”, za płynięcie w głównym nurcie polityki europejskiej płacimy redukcją znaczenia polskiego głosu. Współpraca w ramach Grupy Wyszehradzkiej zamarła. Podobnie jak aktywna polityka na Wschodzie. Obserwujemy regres polityczny na Ukrainie i fiasko polskiej polityki zagranicznej na Białorusi (nikt już nawet nie mówi o obronie praw Związku Polaków na Białorusi, o zwykłych opozycjonistach białoruskich nie wspominając). W Rosji sfałszowano wybory i nic nie wskazuje, by ktokolwiek mógł przeszkodzić Putinowi objąć ponownie urząd prezydenta Federacji (co nie służy polskiej racji stanu). Przebudzenie tamtejszego społeczeństwa obywatelskiego jest biernie obserwowane przez polskie MSZ, a kształt stosunków polsko – rosyjskich wyznacza gnijący wrak TU – 154 na smoleńskim lotnisku. Napięcia na linii Warszawa – Wilno nie były tak złe od rozpadu Związku Radzieckiego, a w Waszyngtonie - od czasu gaskonady ministra Sikorskiego i premiera Tuska w sprawie tarczy antyrakietowej i pospiesznej rejterady z Iraku – postrzegani jesteśmy jako partner niepoważny i kapryśny.

A w kraju? Wybory wygrała ponownie ekipa, która przespała ostatnie cztery lata. Za zadłużenie Polski o 300 miliardów złotych, za rozrost biurokracji o 100 tysięcy nowych urzędników, za podwyżkę podatków, PO została nagrodzona prawem do rządzenia (?) nami przez następne cztery lata. Nie zniszczyła Platformy afera hazardowa, nieudolność w budowaniu autostrad, zaniedbania na kolei, zapaść służby zdrowia. Tusk i jego ekipa mają się świetnie i nie widać na horyzoncie kogoś, kto mógłby przegonić tę gromadkę tam, gdzie ich niekompetencja i lenistwo nie szkodziłyby Polsce. Największa partia opozycyjna stała się własnością jednego, zbolałego i cierpiącego człowieka, którego jedyną misją jest ukaranie tych, którzy wraz z Ruskimi zabili jego brata. Jest jak Syzyf, który już, już ma wtoczyć ciężki kamień na szczyt, ale do wszystkich dotarła już myśl, że zawsze na chwilę przed tym oczekiwanym momentem kamień stoczy się dół. Bo powie coś o Merkel, bo wskaże kogoś jako niegodnego, bo pozbędzie się kolejnych zdrajców. Lewica będzie jednoczona przez komunistycznego aparatczyka, który karierę w wolnej Polsce zaczynał od tłumaczenia się za rzekomą „wziatkę” od Rosjan, a zakończył na opowiadaniu seksistowskich dowcipasów godnych majstra na budowie, lub przez postmodernistycznego pajaca, który złamał wszelkie reguły obyczajności i cynizmu, ale okazał sie na tyle atrakcyjny dla 10% społeczeństwa i połowy  polskich elit, by dzisiaj reprezentować w Sejmie polskich” wykluczonych, oburzonych i skrzywdzonych”.

Media stały się obszarem podziału między PO i PiS. Ciekawe- nie ma już dziś prawie zupełnie publicystów, dziennikarzy czy całych mediów, które pracowałyby na rzecz lewicy: może dlatego główna rywalizacja toczy się pomiędzy Tuskiem i Kaczyńskim, którzy zaczarowali większość „pracowników mediów”. Zdecydowana większość (choć nigdy nie dość powtarzać , że nie wszyscy) dziennikarzy oddała się na użytkowanie wieczyste PiS-owi lub Platformie. Czynią to z różnych pobudek – od czysto ideowych (bo uważają swoją ulubioną formację za jedynego zbawcę ojczyzny), przez brak własnej refleksji (bo kraczą tak, jak większość wron wokół nich), po absolutny cynizm i koniunkturalizm materialny (bo schlebianie Tuskowi lub Kaczyńskiemu po prostu im się finansowo opłaca). Zdeprawowane media deprawują demokrację – nie pozwalają na normalną, uczciwą, rzeczową ocenę zarówno rządu, jak i opozycji.

Opozycja pozaparlamentarna niezdolna jest na razie do jakiejkolwiek współpracy, zjednoczenia i przegonienia tych, którzy na wzajemnej nienawiści zbudowali potęgę swoich partii. Wzrasta bezrobocie, wzrost gospodarczy słabnie, gospodarka zwalnia, nastroje społeczne pogarszają się. Na horyzoncie widać nachodzący kryzys, który dotknie boleśnie zwłaszcza najbiedniejszych i klasę średnią. A w rankingach zaufania do polityków króluje ktoś, kogo Rafał Ziemkiewicz nazwał polskim Forestem Gampem. Ikonami  polskiej klasy politycznej i naszą dumą za granicą, w odczuciu większości Polaków, są zakochany w sobie i przeczulony na swoim punkcie bufon oraz wesoły wujek , który potrafi jedynie z uśmiechem i poczuciem szczęścia  wypowiadać najgłupsze euroentuzjatyczne  banały. Naród nie odczuwa poszukiwania kogokolwiek innego i w pełni wydaje się usatysfakcjonowany tym, co Donald Tusk mu dostarcza. Nie myśli o jutrze, nie myśli o wczoraj – wystarcza mu słodkie i głupie dziś.

Tak wygląda sytuacja Polski pod koniec 2011 roku. Czy za rok obraz będzie jeszcze bardziej czarny, czy może jednak stanie się coś takiego, co da płomyk nadziei? Jako „widz” powiedziałbym, że wszystko wskazuje na to, że będzie jeszcze gorzej i że nic nie napawa nadzieją. Ale jako „uczestnik” muszę pracować na rzecz tego, by przybliżać dla Polski scenariusze pozytywne. To nie pierwszy raz, kiedy zauważam, że łatwiej być widzem, niż uczestnikiem, politologiem, niż politykiem……